Mój pierwszy raz - MTBM Karpacz
Źródło: Marcin Czajka
29 May 2014 16:40
tagi:
Volvo MTB Marathon, Karpacz
RSS Wyślij e-mail Drukuj
Na rowerze górskim jeżdżę od ponad 20 lat, w maratonach MTB zaledwie drugi sezon. Po przejechaniu maratonu w Złotym Stoku, przekonałem się, co potrafią zaoferować kolarzom organizatorzy cyklu MTB Volvo Marathon. To co zobaczyłem przeszło moje najśmielsze wyobrażenia. Mój kolega z drużyny Sławek Bartnik, powiedział wówczas: ”Marcin, Złoty Stok był tylko małą rozgrzewką przed Karpaczem, tam czeka na nas prawdziwa przygoda!” Pojechałem więc zakosztować tej przygody!

Śnieżka, Szrenica, Śnieżne Kotły, Samotnia, Świątynia Wang, Wodospad Kamieńczyka i Szklarki, Złoty Widok i Krucze Skały. Wszystko to miejsca magiczne, bardzo bliskie memu sercu. Nie wiem czy każdy tę magię czuje, lecz gdy spotka Liczyrzepę, ducha tych gór, zostanie tą magią owładnięty, a w Karkonosze będzie wracał często.
25.05.2014 w tych właśnie górach, w Karpaczu odbyła się kolejna edycja MTB Marathonu.
Jak wiadomo, imprezy Grzegorza, to zdecydowanie maratony numer 1 jeśli chodzi o skalę trudności tras w Polsce, a Karpacz jest taką wisienką na torcie cyklu.
Tydzień przed startem oglądałem filmy, słuchałem opowieści moich towarzyszy z drużyny, którzy już niejednokrotnie tą edycję jechali i…… coraz bardziej się denerwowałem: jak ja to przejadę?

Karpacz przywitał nas solidną ulewą i od razu zacząłem myśleć o tym, że w domu zostawiłem moją ostrą, górską oponę, ponieważ nie zmieściła się do samochodu. Wieczorem pogoda jednak zaczęła się poprawiać i pomyślałem: dam radę.
Kwatera opanowana, a jakże przez Gomole (było wesoło, inaczej być przecież nie mogło).

opis


Ranek okazał się nieco łaskawszy. Piękne słońce i widok na Śnieżkę dodawały otuchy. Atmosfera przedstartowa była trochę nerwowa. Śniadanie, przygotowanie rowerów, mocowanie numerów i jazda na start, który zorganizowany był na stadionie. Dojechałem późno, przez co pozostało mi mało czasu na rozgrzewkę. Jeżdżę jednak giga, więc tłumaczyłem sobie: spokojnie, wszyscy ruszą powoli, przecież to prawie 80 km i 3000 przewyższenia.
Jednak nie, Volvo ruszyło, czołówka za nim i trzeba było gonić. Długo wszyscy razem nie jechali, peleton się rozciągnął i wylądowałem w połowie stawki.
Pierwsze pięć kilometrów asfaltowego podjazdu powinno było wszystkich ustawić na swoich miejscach, ale nagle skręt w prawo i pierwszy terenowy zjazd. Niby łatwy, niby trawiasty, ale to tylko pozory.

opis


Koleiny, wilgotna ziemia i duża liczba uczestników wprowadziła lekką nerwówkę i pierwsze upadki.
Mnie w ciągu 30 sekund tego zjazdu tak zdrętwiały ręce, że pomyślałem: co jest grane, to pierwsze kilometry, a ja już nie mogę hamować, co będzie dalej?
Wiedziałem, co będzie dalej, to znaczy słyszałem, od razu pojawiły się więc myśli: co ja tu robię, to bez sensu, jeszcze się nic nie zaczęło , a ja już kaleczę.
Winę za te odczucia ponosił zbyt napompowany amortyzator. Szybko odkręcam zatyczkę zaworka i modlę się żeby tylko za dużo nie upuścić, dwa razy psst i już było lepiej.
Nadszedł czas gonienia tych, co mnie wyprzedzili, kiedy „walczyłem” z amortyzatorem. Na szczęście wszystko się działo przed ostrym podejściem, więc „na piechotę” było mi łatwiej odzyskać utraconą pozycję. Po tym podejściu zaczął się zjazd, taki karpacki właśnie, z kamieniami wielkości starych telewizorów. Oczy robiły mi się coraz większe, a palce odruchowo poszły na klamki hamulców. To był błąd, wielki błąd.
Tam się nie hamuje, a przynajmniej stara się nie hamować. Powtarzałem sobie: nie patrz przed koło tylko dalej, dużo dalej, wytycz sobie wirtualną ścieżkę i jedź, jedź, przecież tak do końca nie będzie, zaraz się zrobi łatwiej. Taaak, łatwiej, o nie, nie u GG, tam każdy zjazd kończy się podjazdem, a najlepsze jest to , że ja miałem takie samo tętno na zjeździe, jak i na podjeździe. Takie rzeczy tylko na maratonach Grześka!

opis


Na podjazdy natomiast miałem prosta zasadę, kręcić z równą kadencją, z tętnem poniżej progu LT , jeść i pić, a przede wszystkim , nie dać się „sprowokować”.
Widziałem wielu, którzy raz byli z przodu, potem z tyłu i znowu z przodu, aż w końcu zostawali z tyłu, więc taktyka którą obrałem, w moim przypadku się sprawdzała.
Chwilka wytchnienia na krótkich, bardzo krótkich asfaltach i jazda dalej. A jazda to była zacna, gdyż Karkonosze choć niskie, oferują klimat wysokogórski dostępny jak nigdzie indziej na rowerze.

opis


Powykręcane, śliskie korzenie, wspomniane wcześniej omszałe, bajkowe wielkie głazy, pomiędzy którymi Kowal, architekt karpackiej trasy, wybrał najlepsze ścieżki, jakie można sobie wyobrazić.
To wszystko czyni maraton w Karpaczu wyjątkowym, na skalę europejską. To maraton, dzięki któremu poznałem prawdziwe MTB, które tam zahacza o ENDURO.
Tam nie ma półśrodków, tam się walczy po obydwu stronach góry, jak to mawia Sławek Bartnik, niezmiennie oczarowany tym miejscem, choć to jego kolejny już Karpacz. Oczarowany podobnie jak i moi towarzysze, którzy mnie namówili na starty w maratonach. Pomimo tego, że już tu byli wciąż przeżywają podobne emocje, jak za pierwszym razem. Dzięki Krysi, Izie, Adamowi i Andrzejowi mnie również było dane je przeżyć. Skrajne emocje, od wzruszeń po „banana” na ustach, który długo po dojechaniu na metę, nie chciał zniknąć z mojej twarzy.


opis


Tych emocji, tych wzruszeń, nigdzie się nie kupi, nie dostanie, to trzeba wyszarpać górom, a najlepiej „szarpać się” z Karpaczem właśnie.
Satysfakcja gwarantowana!
Tak, to był mój pierwszy KARPACZ, mój pierwszy raz.
Dziękuję moim towarzyszom i całej drużynie Gomola Trans Airco, za świetny, niezapomniany weekend.

A na koniec raz jeszcze pozwolę sobie zacytować słowa jednego z największych miłośników Karpacza, Sławka Bartnika, który na naszym lokalnym, tarnowskim rowerowym forum napisał tak:

”Chyba wszyscy wiedzą już jak jest w Karpaczu, no i dobrze, mam nadzieję że jeśli ktoś tam się wybierze, nie będzie marudził.
Nie przeszkadza mi, że w przyszłym roku będzie nas mniej, ci którzy przyjadą i ukończą go, mijając metę z grymasem na twarzy pomiędzy bólem i radością , mogą nazywać się GÓRALAMI, a nie tylko kolarzami. To tak jak chrzest marynarza, który przekracza równik.

Grzesiek Golonko jest dobrym biznesmenem, gdyby chciał na tym wyścigu więcej zarobić, uprościłby trasy, a na starcie rozdawał breloczki i baloniki, jednak ciągle z grupą osób trzymają się swojej pasji wybierając niekiedy brutalne ścieżki, jest to też moja pasja.

Jeśli ktoś chciałby mi podarować wspomnienia i emocje zdobyte w całym rocznym cyklu Cyklokarpat, nie zamieniłbym ich za ten jeden wyścig u GG.
AMEN”

opis


Komentarze:
Iza, 29 May 2014 16:56
Bardzo fajne wspomnienia Marcin! i raz jeszcze gratulacje za przejechanie Karpacza.
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby skomentować ten artykuł.
Jeżeli nie posiadasz konta, zarejestruj się i w pełni korzystaj z usług serwisu.
Grupa Kolarska
Gomola Trans Airco
Get the Flash Player to see this rotator.
Wirtualne360
Gomola Trans Airco
Panorama 360, Gomola Trans Airco  - Team MTB

Najpopularniejsze artykuły
Subskrypcja
Promuj serwis LoveBikes.pl
RSS Wyślij e-mail Facebook Śledzik Gadu-Gadu Twitter Blip Buzz Wykop



Polecamy
Wejdź i zobacz!
Wspieramy:
MTB Marathon MTB Trophy MTB Challenge
© 2012-2016 Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie zawartości serwisu zabronione.
All right’s reserved.